Daj mi czas
Kiedy moja córka osiągnęła wiek, w którym to dzieci wolą picie ze słomki od picia z kubeczka, postanowiłam zrobić jej przyjemność i kupić dla niej pierwszy napój ze słomką. Starannie wyselekcjonowałam ze sklepowej półki ten, który wydawał się mieć jak najmniej sztucznych dodatków i najwięcej soku w soku i szczęśliwa zaniosłam swoją zdobycz do domu. Córka popatrzyła na soczek w kartoniku, spojrzała na mnie jak na kosmitkę i…. użyła słomki do konstrukcji mostu zwodzonego w zamku lego duplo. Kolejne ‘słomkowe’ próby pokazały, że moje dziecko nie jest zainteresowane słomką w kontekście picia. Pomysł użycia słomki do wypicia czegokolwiek rodził w niej frustrację, bo przez słomkę napój nie chciał lecieć. Pokazywała mama, instruował tata, było dmuchanie ze słomki, robienie bąbelków i nic. Moje dziecko nie potrafiło opanować techniki picia przez słomkę. Ta błahostka zaczęła w moich oczach urastać do rangi problemu, zwłaszcza, że córeczka słabo mówiła i jednym z zalecanych ćwiczeń na rozruszanie aparatu mowy była właśnie ta nieszczęsna słomka.
Po wakacjach temat słomki odpuściłam. Córka zaczęła nadawać wtedy jak przysłowiowe radio, więc ćwiczenia ze słomką nie były do niczego potrzebne. Można powiedzieć, że zapomniałam o sprawie.
Jakieś kilka tygodni później moja córka po powrocie z przedszkola zażyczyła sobie soczek w kartoniku. Z Kubusiem Puchatkiem. Jej koleżanka taki miała i ona też musi. Ze słomką oczywiście. Zdziwiona odpowiedziałam jej, że przecież nie umie pić przez słomkę. Ależ umiem, mamusiu- powiedziało pewnym siebie tonem moje dziecko. Następnego dnia kupiłam. Znalazłam tego Kubusia Puchatka dopiero w trzecim sklepie. Już w samochodzie córka przeszukała torby zakupowe, wygrzebała soczek, poprosiła o otwarcie i…… wypiła zawartość jednym łykiem. Z gracją i pewnością siebie. Jakby piła te soczki ze słomki przez całe swoje życie!
Zastanawiacie się może w jakim celu opowiadam Wam tą historię?
Otóż przypomniała mi się ona kiedy natknęłam się na wyniki badań zespołu naukowców z Uniwersytetu w Rochester*. Wprawdzie badali oni niemowlęta, ale wydaję się, że odkryli prawidłowość wspólną dla wszystkich, bez względu na wiek. Swoje odkrycie nazwali Efektem Złotowłosej. Pamiętacie?
Tytułowa bohaterka zgubiła się w lesie i natknęła na mały domek, który, jak się później okazało należał do rodziny trzech niedźwiadków: Taty, Mamy i Małego Niedźwiadka. Dziewczynka była głodna i zmęczona.
Nie mogła czekać już ani chwili dłużej, więc weszła do środka, usiadła na wielkim krześle i zjadła łyżkę owsianki z wielkiej miski.
– Fu! – krzyknęła, krzywiąc się. – Ta owsianka jest o wiele za słona, a to krzesło o wiele za twarde!
Zmieniła więc miejsce – usiadła na średnim krześle i spróbowała owsianki ze średniej miski.
– O jejku! Ta jest znów zupełnie niesłona – powiedziała. – A to krzesło jest o wiele za miękkie.
I odłożywszy łyżkę pospiesznie zeskoczyła z krzesła. Następnie wypróbowała tycie krzesełko i wzięła do ust łyżkę owsianki z tyciej miseczki.
– To jest po prostu pyszne! – wykrzyknęła. – A i krzesełko jest w sam raz dla mnie.
A teraz wróćmy do nauki. Badania naukowców z Uniwersytetu w Rochester wykazały, że niemowlęta nie są biernymi odbiorcami świata wokół siebie, ale aktywnymi poszukiwaczami wyzwań, które najlepiej w danym momencie zaspokoją ich potrzebę rozwoju. Tak jak Złotowłosa w bajce poszukuje dla siebie najbardziej odpowiedniej miseczki, krzesełka czy łóżeczka, tak dzieci szukają dla siebie zadań, które będą dla nich najbardziej akuratne: ani zbyt trudne, ani zbyt łatwe. Zdaję się, że dzieci podświadomie wiedzą, że zbyt trudne wyzwania spowodują u nich tylko frustrację, zbyt łatwe z kolei szybko je znudzą. Te akuratne przyniosą im radość z poznawania świata, satysfakcję i energię, aby podejmować kolejne, tym razem trudniejsze wyzwania. Czy to nie genialny mechanizm, którym obdarzyła nas biologia?
Ok, powiecie. Być może aktywności małych dzieci są motywowane Efektem Złotowłosej. Co jednak ze starszymi? Większość z nas poczuje zapewne niepokój na samą myśl o tym, że mielibyśmy zaufać samodzielnym wyborom naszych dzieci w kwestii ich nauki. Przecież pójdą najkrótszą drogą i zdecydują się na najłatwiejsze zadania, które nie będą dla nich żadnym wyzwaniem i okazją do nauczenia się czegoś! Czy na pewno?
Aby zbadać to zagadnienie, profesor Richard deCharms zaprojektował i przeprowadził cykl badań. Podzielił uczniów na grupy, których zadaniem było przygotowanie się do konkursu ortograficznego. Uczestnicy wiedzieli, że za zmierzenie się z łatwym wyrazem otrzymają jeden punkt, za średnio-trudny dwa punkty, zaś trzy punkty mogą zdobyć za poprawne przeliterowanie trudnego słowa. To, co ważne: zanim przystąpiono do obserwacji dzieci w trakcie przygotowań i trwania konkursu, każdego uczestnika sprawdzono za pomocą specjalnych kwestionariuszy, które szacowały jego wyjściową wiedzę i umiejętności językowe. Jesteś ciekawy, co pokazały badania? Czy w przypadku uczniów można mówić o Efekcie Złotowłosej?
Okazuje się, że tak! Badania Richarda deCharms jasno pokazały, że w czasie kolejnych pięciu tygodni przygotowań do konkursu, dzieci decydowały się stawiać przed sobą coraz trudniejsze wyzwania. Podobnie jak Złotowłosa, zaczynały od optymalnych zadań- wyrazów średnio-trudnych- które nie były ani za łatwe, ani za trudne. A gdy te zostały już przez nie ‘oswojone’, uczniowie decydowali się samodzielnie podnosić sobie poprzeczkę…
Niestety, mam wrażenie, że ten wrodzony mechanizm samoregulacji podejmowanych trudności, który naukowcy nazwali Efektem Złotowłosej, skutecznie zanika w chwili, gdy dziecko rozpoczyna swoją formalną edukację. W szkole dziecku odbiera się jego wybór i odpowiedzialność za to, czego chciałoby się uczyć. W szkole nie ma miejsca na czekanie. Ułamki, tabliczkę mnożenia, cykl rozmnażania żaby czy nawet robienie fikołków trzeba opanować w danym momencie. Szczęście, jeśli dziecku udać się tego dokonać, gorzej, gdy dziecko nie opanuje danej mu przez nauczyciela sprawności wyznaczonym czasie. Taki uczeń dostaje najczęściej łatkę ‘głupszego’, ‘mniej zdolnego’, w najlepszym razie powiedzą o nim, że jest”leniwy”. A dziecko nie jest jeszcze gotowe. Nie jest jeszcze gotowe (lub nie chce) nauczyć się w danym momencie konkretnej rzeczy, w dany sposób. Nasza biologia dała mu do tego prawo, a my mu to prawo skutecznie odbieramy. Zmuszanie do nauki czegoś, na co dziecko nie jest jeszcze gotowe, co je zupełnie nie interesuje, rodzi frustrację i skutecznie zniechęca do podejmowania dalszych wyzwań. Zaburza ten wrodzony mechanizm dany dziecku, który dostarczał mu tyle radości i satysfakcji z podejmowanych działań. Czy naprawdę musimy się tak śpieszyć?
Może powinniśmy na drzwiach każdej szkoły umieścić wielki napis: tutaj mamy czas.
* korzystałam z następujących publikacji: (1) Kidd, C., Piantadosi, S.T., & Aslin, R.N. (2014.) The Goldilocks effect in infant auditory cognition. Child Development, 85(5):1795-804,
(2) Kidd, C., Piantadosi, S.T., & Aslin, R.N. (2012.) The Goldilocks Effect: Human infants allocate attention to visual sequences that are neither too simple nor too complex. PLOS ONE. 7(5): e36399,
(3)Piantadosi, S.T., Kidd, C., & Aslin, R.N. (2014.) Rich Analysis and Rational Models: Inferring individual behavior from infant looking data.Developmental Science, 17 (3): 321–337
(4) Richard deCharms, Enhancing Motivation: change in the classroom, New York: Irvington Publishers, 1976
Write a Comment