Oceny szkolne: czy naprawdę są sprawiedliwe?
Kiedy zaczęłam zastanawiać się nad słusznością ocen w szkole ?
Na pewno nie było to w podstawówce. Tam otrzymywane stopnie to była moja realność. Moje być albo nie być. Za dobre stopnie był czerwony pasek na świadectwie, jakieś mniejsze lub większe nagrody, znaczący uśmiech nauczyciela. Być albo nie być. Jak się miało te dobre stopnie to pretendowało się do tych lepszych klas, z lepszymi nauczycielami i ciekawszymi wycieczkami. Tylko czasem żal było, że koledzy z podwórka trafili do innej klasy, i z czasem kończyły się tematy do rozmów. I wstyd było przed nimi pokazać to świadectwo z czerwonym paskiem. Wiadomo, kujon, obciach.
Oceny były nierozerwalną częścią szkoły, tak jak twarda ławka, skrzypienie kredy na tablicy i dźwięk dzwonka. Czymś pewnym i solidnym.
Kiedy teraz patrzę wstecz na te szkolne lata to zaczynam zastanawiać się czy uczyłam się dla siebie czy dla tych ocen. Czy ktoś z nas uczył się wtedy dla siebie? W szkole podstawowej uczyliśmy się, aby dostać się do tego dobrego liceum, z liceum pamiętam ciągłą walkę z maturą. Przygotowywaliśmy się do tego maturalnego starcia już od pierwszego dzwonka w pierwszej klasie. Tym razem oceny zamieniały się w wyniki testów. Ale pomimo okresu buntu z tym też się nie dyskutowało. Nie było czasu, trzeba się było dostać na dobre studia.
Potem na tych studiach, w czasie których przyszło mi zgłębiać meandry ludzkich zachowań okazało się, że z tymi ocenami dałam się nabić w butelkę. Moja wiara w to, że oceny naprawdę odzwierciedlają naszą wiedzę i zdobyte umiejętności bezpowrotnie upadła. Jak do tego doszło?
Po pierwsze poznałam wyniki badań eksperymentu Rosenthala. Większość z was zapewne zna jego przebieg, ale dla przypomnienia zamieszczę o co w nim chodziło:
„W eksperymencie przeprowadzonym w szkole podstawowej w West Coast, w San Francisco, Rosenthal wspólnie z inną badaczką, nauczycielką Lenore F. Jacobson, przeprowadził szereg testów na inteligencję wśród uczniów rozpoczynających naukę. Po zakończeniu testów Rosenthal wskazał nauczycielom grupę tych uczniów, którzy uzyskali największą liczbę punktów, co pozwalało przypuszczać, że właśnie oni powinni osiągnąć szczególnie dobre wyniki w trakcie roku szkolnego. Powtórzone rok później testy potwierdziły te przypuszczenia: uczniowie z omawianej grupy, w porównaniu z pozostałymi uczniami, w największym stopniu poprawili wyniki swoich testów na IQ. Istotą tego eksperymentu było jednak to, że Rosenthal wprowadził nauczycieli w błąd, ponieważ po zakończeniu pierwszej serii testów wskazał nauczycielom przypadkowo wybranych uczniów, zarówno tych, którzy uzyskali wysokie jak i zupełnie przeciętne wyniki. Zgodnie z przypuszczeniami Rosenthala nauczyciele zaczęli poświęcać tym uczniów więcej uwagi i zainteresowania, ci zaś, nie chcąc zawieść oczekiwań nauczycieli, zaczęli poświęcać więcej uwagi na naukę, co rzecz jasna przyniosło spodziewane efekty.”*
Eksperyment Rosenthala pokazał, że zarówno nauczyciele, jak i uczniowie zadziałali według samospełniającej się przepowiedni. Jedni i drudzy nieświadomie podporządkowali się narzuconym przez badaczy oczekiwaniom. Uważacie, że ten eksperyment był trochę nieetyczny? Jeśli tak, to co powiecie na to, że takiemu samemu procesowi kategoryzacji są poddawani codziennie uczniowie w naszych szkołach?
Socjolog Pierre Merle pokazuje, że oceny do jakich przyzwyczailiśmy się w szkole tak naprawdę nijak się mają do naszej rzeczywistej wiedzy. Liczne eksperymenty pokazują, że na uzyskane przez uczniów oceny mają wpływ takie czynniki jak: oczekiwania nauczyciela wobec niego, to czy jest dziewczynką czy chłopakiem, status socjoekonomiczny, wygląd, a nawet nastrój nauczyciela podczas sprawdzania testu. Mało? W czasie sprawdzania prac działa także efekt kontrastu czyli jeśli po kilku bardzo dobrych sprawdzianach nauczyciel natrafi na gorszą pracę to na zasadzie kontrastu oceni ją gorzej, niż powinien w rzeczywistości. I na odwrót. Mało? Są eksperymenty, które pokazują, że nawet ten sam test sprawdzany przez różnych nauczycieli będzie się różnił liczbą zdobytych punktów. I będą to różnice istotne statystycznie. A jak wiemy czasem nawet ten jeden punkt przesądza o dalszym losie ucznia.
Możemy iść jeszcze dalej. André Antibi, profesor matematyki z uniwersytetu w Tuluzie na podstawie swoich wieloletnich obserwacji i badań doszedł do wniosku, że nauczyciele nieświadomie generują takie sytuacje, w których dzielą uczniów na tych dobrych, średnich i słabych. Wyobraźmy sobie na przykład sytuację testu, który wszyscy uczniowie zdają z bardzo dobrym wynikiem. Większości z nas zapali się wtedy w głowie czerwona lampka- jeśli wszyscy uzyskali tak dobre noty to…. test był po prostu za łatwy. Niewiarygodną dla nas jest sytuacja, kiedy wszyscy uczniowie zdają z dobrymi wynikami. Wiadomo przecież, że ktoś MUSI być lepszy, a ktoś MUSI być słabszy ( nawet jeśli w rzeczywistości wszyscy uczniowie dobrze opanowali materiał). André Antibi pokazuje, że większość przeprowadzanych testów i sprawdzianów, które uznamy za wiarygodne to te, których wyniki układają się według stałej, magicznej krzywej: wyniki dobre- przeciętne- słabe. Kiedy więc uczeń ma pecha, może zostać wepchnięty do zbioru słabszych/głupszych/mniej zdolnych- nie dlatego, że w rzeczywistości jest słaby, ale dlatego, żeby sprostać oczekiwaniom społecznym i potwierdzić wiarygodność przeprowadzonego sprawdzianu.
Ktoś z was może powiedzieć, że przecież to tylko oceny szkolne, nie trzeba ich brać na poważnie. Niestety rzeczywistość pokazuje, że uczniowie przyjmują te niepoważne oceny bardzo na poważnie. I często na tych ocenach budują cały obraz swojej osoby i swojej kompetencji, który rzutuje na ich dalszym życiu. Oceny wysyłają uczniowi wiadomość o tym, czy jest wystarczająco mądry i kompetentny. Pokazują czy jest dobry z matematyki, czy może zupełnie nie ma do niej talentu. Mówią o tym, czy warto się starać czy zupełnie odpuścić. Oceny nadają nieświadome etykiety. Jestem głupi, słaby, nie umiem, nie potrafię, nie mam zdolności, talentu. Są świetnym narzędziem generowania porażek. Porażek często sztucznych, z których nic się nie wynosi, które podcinają skrzydła, uczą bierności i wycofywania się. Aby zobaczyć destrukcyjny wpływ ocen na zachowanie uczniów wystarczy przeprowadzić prosty eksperyment. Poproś ucznia, który czuję się słaby z matematyki o narysowanie danej kompozycji z figur geometrycznych. W większości przypadków uczeń wykona to zadanie z niechęcią, niestarannie, bez przykładania się ( w końcu jest przecież słaby z matematyki, więc nie ma po co się przykładać). Kiedy jednak poprosisz tego samego ucznia o wykonanie tego samego zadania w ramach zajęć ze sztuki, to zapewne okaże się, że uczeń wykona rysunek poprawnie, z radością i zaangażowaniem. Podkreślam- to samo zadanie, którego poziom wykonania zależał tylko i wyłącznie od przekonania ucznia o własnej kompetencji.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Funkcją ocen z jakimi w większości przypadków spotykamy się w dzisiejszej szkole nie jest rozwój ucznia, ale selekcja. Kategoryzowanie uczniów na tych dobrych, przeciętnych i słabych. Na tych, z których coś może być, i z których nic raczej nie będzie. Jak widzieliśmy w eksperymencie Rosenthala jest to o tyle niebezpieczne, że uczniowie chcąc sprostać narzuconym na nich oczekiwaniom naprawdę mogą się stać takimi, jak się od nich oczekuje.
Pytanie tylko komu lub czemu to służy? Bo raczej nie uczniom.
Write a Comment